poniedziałek, 2 lipca 2018

Labirynt — Drugi rozdział

Beta: Sovbedlly 

      Panna Granger obudziła się w wyjątkowo podłym nastroju. Wynikało to z przeczytania listu poprzedniego dnia. Co jakiś czas się budziła, spała wyjątkowo niespokojnie. Czuła, że to coś ważnego i chodziło jej po głowie, co takiego może chcieć profesor McGonagall. I co najważniejsze, jaki związek z tym wszystkim ma zmieniacz czasu? Owszem, na trzecim roku posiadała jeden, ale tylko, by uczestniczyć we wszystkich zajęciach. Później już go nie używała. Nie miała po prostu żadnego powodu, aby to zrobić, było to niepotrzebne.
      Naprzeciw łóżka znajdowało się duże okno, toteż patrzyła, co się za nim dzieje. Na dworze panowała piękna pogoda. Już się przejaśniło, wyszło słońce, które sprawiało wrażenie, iż wszystko stawało się jakby weselsze. Świat nabierał kolorów, odżywał. Panna Granger miała widok na ulicę biegnącą tuż obok jej mieszkania. Widziała przechodniów, znacznie więcej niż wczoraj. Nie zdziwiło jej to. W sumie kto by chciał z własnej woli wychodzić w tak wielką ulewę na zewnątrz? Z pewnością nie należy to do przyjemnych rzeczy. Hermiona, gdyby nie musiała, nie wyszłaby z mieszkania, lecz wczoraj było to koniecznością.
      W końcu nie mogła się nie zjawić w pracy. Gdyby się tam nie udała, miałaby małe nieprzyjemności z szefową, która do wyrozumiałych nie należała. Uważała, iż każda nieobecność czy drobne spóźnienie jest niedopuszczalne. Z wielką łaską dała jej jeden dzień wolnego. Czasami pannę Granger irytowała jej szefowa, ale nie chciała wdawać się w niepotrzebne konflikty. Zależało jej po prostu na pracy. Poza tym poznała tam kilka ciekawych osób. Chociażby jej koleżanka z pracy – Julie Andrews. Na początku Hermionie nie wydawała się miła, wręcz przeciwnie – uważała ją za niemiłą i skupioną tylko na sobie dziewczynę. Tymczasem okazało się, że Julie jest bardzo miła i pomocna. Mogła z nią porozmawiać na różne tematy, choć nigdy nie powiedziała jej o świecie magii. Szatynka musiała się też powstrzymywać, by czasem nie użyć jej w pracy. Niejednokrotnie miała ochotę wyciągnąć z torebki różdżkę oraz zrobić wszystko za jej pomocą, lecz pamiętała o zasadach świata czarodziejów – nie wolno używać magii w obecności mugolów.
      Hermiona spojrzała na różdżkę leżącą na komodzie. Zazwyczaj ją tam zostawiała, gdy przychodziła do domu. Po chwili na mebel wskoczył Krzywołap i zaczął gryźć magiczny patyk. Hermiona w mgnieniu oka wstała, spędziła kota z komody, po czym wzięła ją do ręki. Postanowiła, że skoro już wstała, doprowadzi się do porządku, a później przygotuje jakieś śniadanie. Miała jeszcze trochę czasu do teleportowania się do Hogwartu. Stwierdziła, iż stawi się tam od razu, kiedy rozpoczną się zajęcia – o godzinie dziewiątej, była dopiero siódma trzydzieści.
      Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jej różdżka jest w kociej ślinie. Szybko ją odłożyła i wytarła chusteczką.
      – Dzięki. – Rzuciła Krzywołapowi przelotne spojrzenie. Kot przekrzywił łeb, jakby ją rozumiał.
      Hermiona wyciągnęła z szafy ubrania i udała się do łazienki. Wzięła sobie długi prysznic, następnie zajęła się włosami. Ku jej zdziwieniu tego dnia nie były tak nieznośne jak poprzedniego. Może to kwestia pogody. Prawie zawsze, gdy pada lub na to się zanosi, jej włosy kręcą się i puszą, są nie do opanowania.
      Szybko zbiegła na dół i wzięła się za przygotowanie śniadania. Tego dnia postawiła na naleśniki. Dawno ich nie jadła, miała na nie ochotę. Przygotowanie ich zajęło jej niecałe dwadzieścia minut.
      Kiedy skończyła posiłek, spojrzała na zegar wskazujący ósmą pięćdziesiąt pięć. Nawet nie zwróciła uwagi, że zostało jej pięć minut do teleportacji. W oczy rzucił jej się łańcuszek. Gdy podeszła zauważyła, iż to ten, który dostała od rodziców, zanim jeszcze wymazała im pamięć. Do dziś nie znalazła sposobu, by przywrócić wspomnienia mamie i tacie. Miała jedynie nadzieję, że są szczęśliwi. Założyła go na szyję. Miała problem z zapięciem, ponieważ czasami się zacinało. Dziś właśnie tak się stało, lecz po chwili Hermionie się udało.
      Łańcuszek był wykonany ze srebra. Jako zawieszka znajdowały się tam trzy małe obręcze – dwie zwykle, a jedna przyozdobiona drobnymi diamencikami. Zawsze wmawiała sobie, że te trzy obręcze symbolizują ją samą, mamę i tatę. Nie dzieliła się tą myślą z nikim, zachowała ją dla siebie. Była to dla niej taka malutka tajemnica.
      Znów spojrzała na zegar; czas gonił. Założyła jeszcze płaszczyk, włożyła buty i się teleportowała. Poczuła typowe dla teleportacji dziwne uczucie w okolicach pępka. Nie przepadała za tym. Osobiście wolała podróżować za pomocą sieci Fiuu, ale jej mieszkanie nie zostało pod nią podłączone, więc nie miała nawet takiej opcji.
      Stała na błoniach Hogwartu. Profesor McGonagall zadbała o to, by nie było możliwości teleportowania się bezpośrednio na teren zamku. Hermionę czekał krótki spacer. Westchnęła na tę myśl, ponieważ w Szkocji pogoda nieco różniła się od tej w Anglii – mocno wiało i rozwiewało włosy dziewczyny na wszystkie strony. Próbowała je jakoś przytrzymać, lecz to na nic. Cóż, najwyżej będę rozkopana podczas rozmowy z profesor McGonagall, pomyślała i szybkim krokiem ruszyła w stronę zamku. Doszła tam w niecałe pięć minut.
      Gdy weszła do zamku, wspomnienia w niej odżyły. Przypomniała sobie, jak weszła do Hogwartu po raz pierwszy, zaprzyjaźniła się z Harrym i Ronem, później kolejne przygody – otwarcie Komnaty Tajemnic, jej słynne podróże w czasie, turniej trój magiczny – po bitwę z armią Voldemorta. Do oczu naszły jej łzy. Ostatnio była tam trzy lata temu, gdy kończyła szkołę. Otarła rękawem łzę spływającą po jej policzku i ruszyła do gabinetu dyrektorki.
      Idąc do profesor McGonagall, musiała rozpiąć kurtkę. Zrobiło jej się bardzo ciepło. Dyrektorka szkoły dobrze zatroszczyła się o jej ogrzewanie. Z tego, co pamiętała Hermiona, wczesną jesienią w zamku było chłodno, zazwyczaj ubierała ciepłe swetry, by było jej cieplej.
      Hermiona nie szukała długo. Wiedziała, gdzie jest gabinet dyrektorki Hogwartu, a także, że ona na nią czeka. Była na siebie trochę zła, iż zjawiła się później, niż sobie to planowała, jednakowoż powtarzała sobie, że nie ustaliła z profesor McGonagall konkretnej godziny.
      Szatynka podeszła do gargulca i powiedziała:
      — Feniks.
      Otworzyło się przejście ukazujące schody prowadzące prosto do gabinetu profesor McGonagall. Hermiona oglądała uważnie wszystko, gdyż pierwszy raz tamtędy szła. Po prostu wcześniej nie miała okazji. O położeniu gabinetu wiedziała z Historii Hogwartu, którą wertowała niejednokrotnie i znała prawie każdy zakamarek w niej opisany. Co się okazało, ściany były już lekko obdrapane, a płytki na schodach straciły już swój dawny blask.
      Zanim weszła zapukała jeszcze do drzwi, jednak nie usłyszała żadnego Proszę ani nic podobnego. Postanowiła, iż wejdzie bez zaproszenia. Powoli otworzyła drzwi i zajrzała do środka. Profesor McGonagall nigdzie nie było, a przynajmniej jej nie widziała. Weszła i rozejrzała się po pomieszczeniu. Gabinet jej się spodobał. Wszystko było przytulne i uporządkowane, tak jak szatynka lubiła. Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze ilość książek. Zauroczyło to Hermionę. Dla takiego mola książkowego jak ona, to po prostu raj. Owszem, to kropla w morzu w porównaniu do biblioteki Hogwartu, lecz i tak uważała to za okazałą biblioteczkę.
      Nagle ze schodów zszedł szarobury kot. Dziewczyna chciała instynktownie do niego podejść i pogłaskać, jednakowoż zdarzyło się coś, co lekko ją zaskoczyło… Chociaż nie powinno.
      – Dzień dobry, Hermiono.
      Przed dziewczyną pojawiła się profesor McGonagall. Szatynka nie skojarzyła, że dyrektorka Hogwartu potrafi się zmieniać w kota – przecież jest, jak to Ginny ją określiła pod koniec szkoły, Mistrzynią Transmutacji.
      – Dzień dobry, pani profesor. – Hermiona oblała się rumieńcem. Nie wiedziała, czy zrobiła dobrze, wchodząc do gabinetu tak po prostu.
      Minerwa McGonagall usiadła za biurkiem, po czym schowała do szafki stosik jakichś równiutko ułożonych kartek. Dyrektorka Hogwartu słynęła z perfekcjonizmu – uwielbiała porządek, a żaden najmniejszy bałagan nie miał racji bytu.
      – Więc, Hermiono – zaczęła, splatając palce i układając ręce na biurku. – Zapewne nie domyślasz się, dlaczego cię tutaj wezwałam.
      Ta tylko kiwnęła głową. Rumieniec już trochę zszedł z twarzy panny Granger. Szczerze jej ulżyło, iż profesor McGonagall nie zwróciła uwagi na to, że weszła ot tak.
      – Właśnie… – Lekko zachrypła, toteż odkaszlnęła. – Właśnie nie rozumiem, pani profesor. – Spojrzała w oczy dyrektorki. – Nie rozumiem, o co chodzi z tym zmieniaczem czasu.
      Minerwa otworzyła szufladkę biurka, po czym chwilę grzebała w niej, poszukując czegoś. Nie trwało to długo. Profesor McGonagall miała porządek w biurku, dlatego nie było problemu, aby odnaleźć niewielką drewnianą szkatułkę. Posiadała pozłacane zawiasy, na niej widniało godło Hogwartu. Otworzyła pudełeczko i wyciągnęła zmieniacz czasu. Od innych odróżniało go to, iż był w kolorze srebrnym, nie złotym. Został wpięty na łańcuszek, co ułatwiało trzymanie go przy sobie.
      Położyła przedmiot przed sobą w taki sposób, by Hermiona mogła mu się przyjrzeć. Trochę się zdziwiła, że zmieniacz jest w innym kolorze. Wcześniej nie spotkała się z takim – ani w rzeczywistości, a książki opisywały, iż są złote.
      – Dlaczego ten zmieniacz czasu nie jest złoty? – Spojrzała na profesor McGonagall.
      Ta chwilę nad czymś myślała, po czym powiedziała:
      – Otóż, Hermiono, nie jest to zwykły zmieniacz czasu. – Wskazała na przedmiot. – Ale za chwilkę do tego dojdę, dobrze? Powiedz mi: wiesz, kim jest Anthon Nott?
      – Tak, to ojciec Teodora Notta, był Śmierciożercą.
      – Dokładnie.
      – Ale co to ma do zmieniacza czasu? – Zmarszczyła brwi szatynka.
      – Otóż Anthon Nott był Śmierciożercą, który uważał Voldemorta… – powiedziała to z lekkim strachem, większość czarodziei dalej nie przepadała za wypowiadaniem tego imienia. – Który uważał go za swojego, powiedzmy, mistrza. Służył mu, poddawał się jego władzy. Nigdy nie zwątpił w Czarnego Pana.
      Hermiona uważnie słuchała opowieści Minerwy McGonagall.
      – Po bitwie, gdy Sama-Wiesz-Kto został zabity, większość Śmierciożerców trafiła do Azkabanu. On także, tylko zanim do tego doszło, Anthon wykrzykiwał, że, delikatnie mówiąc, nie podda się. Aurorzy jednak schwytali go i zamknęli w Azkabanie. Siedział tam od bitwy o Hogwart, aż w końcu udało mu się uciec. – Minerwa wbiła wzrok w swoje palce, jej mina była nietęga. – A to za sprawą tego przedmiotu. – Wskazała na zmieniacz czasu, następnie spojrzała w oczy Hermiony.
      – Rozumiem, że to zmieniacz czasu Notta.
      – Otóż nie. Ten należy do Ministerstwa Magii. Powierzyli mi go już kilkanaście lat temu. – Machnęła ręką. – Ale nie wiedziałam, że mi się do czegoś może przydać.
      – Czyli Nott jest dalej w posiadaniu zmieniacza czasu? – zadała pytanie szatynka.
      – Tak, tylko nie tak potężnego jak ten.
      Hermiona uniosła brwi. Czytała o zmieniaczach czasu, wiedziała o nich dużo i od początku sądziła, że zmieniacz czasu, który posiada dyrektorka Hogwartu, nie jest zwykły.
      – Za pomocą tego zmieniacza czasu można przenieść się nawet o kilkadziesiąt lat.
      – Rozumiem, ale do czego może się teraz przydać?
      –  Anthon Nott jest na wolności. Z tego, co słyszałam od Ministerstwa, jego słowa po bitwie o Hogwart nie były rzucone na wiatr. Pomógł uciec jeszcze dwóm więźniom i teraz wraz z nimi chce się zemścić. Jak mówiłam wcześniej, Anthon posiada zmieniacz czasu. Nie jest tak potężny jak ten tutaj. – Wskazała głową przedmiot leżący na biurku. – Ale wystarczający, by mógł przenosić się w czasie o kilka dni. Teraz pozostaje nieuchwytny. A co za tym idzie, zbiera byłych Śmierciożerców, by pomścić Voldemorta.
      Hermiona słuchała tego, co mówi dyrektorka Hogwartu z taką uwagą, że otworzyła usta. Nieco rozjaśniło jej to sytuację, jednakowoż dalej nie rozumiała, do czego jest potrzebny zmieniacz czasu, dodatkowo taki potężny.
      – Mam także informację od Ministerstwa, że zaczynają się ataki na mugoli – powiedziała z nie lada powagą na twarzy Minerwa. – Nie wolno ci tego mówić, Hermiono. Chyba rozumiesz powagę sytuacji.
      Szatynka kiwnęła twierdząco głową w odpowiedzi.
      – Pani profesor, a co ma wspólnego z tym zmieniacz czasu i dlaczego pani mnie tu wezwała? – Hermiona położyła ręce na biurku.
      – Zmieniacz czasu nie może być w rękach Anthona. – Otworzyła szafkę biurka i zaczęła czegoś szukać. Gdy znalazła to, co chciała, podała to Hermionie. Było to zdjęcie z tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego roku, jak głosił napis w prawym dolnym rogu. – Zapewne zastanawiasz się, co to za zdjęcie. Proszę, poszukaj znajomych twarzy.
      Szatynka nie musiała długo patrzeć na zdjęcie, by poznać Remusa Lupina i Syriusza Blacka, tyle że młodszych. Przejechała ręką po zdjęciu, było lekko zakurzone. Następnie znalazła mężczyznę podobnego do Harry’ego – pewnie jego tatę. Niestety, nie doszukała się Lily Potter. Najzwyczajniej w świecie nie umiała jej rozpoznać. Wiedziała, że miała takie same oczy jak Harry – intensywnie zielone, jednakowoż zdjęcie było w biało-czarnych barwach, co jej tego nie ułatwiło. Spojrzała po kolejnych osobach, nie znajdowały się tam tylko osoby z Gryffindoru. Chyba zdjęcie było robione całemu rocznikowi. Odnalazła na fotografii Snape’a. Wszędzie by go poznała – za bardzo w pamięć jej zapadły te przetłuszczone włosy i czarne jak węgielki oczy.
      – I co? Rozpoznałaś kogoś?
      – Tak – odpowiedziała po chwili. – Widzę tutaj Syriusza Blacka, profesora Lupina, Snape’a, tatę Harry’ego. – Wymieniała, po czym trochę przybliżyła zdjęcie do twarzy, by zobaczyć, czy czasem się nie pomyliła. – To mama Harry’ego. – Wskazała palcem na drobną dziewczynę z wielkim uśmiechem na twarzy. Miała długie, splecione w warkocz włosy.
      – Dokładnie. – Minerwa kiwnęła głową. – Tutaj jest osoba, o której przed chwilą rozmawiałyśmy. – Wskazała wysokiego, szczupłego chłopaka o lekko rozczochranych włosach. – Anthon Nott.
      Rzeczywiście musiał to ojciec Teodora. Z tego, co kojarzyła, syn Anthona był do niego dość podobny – tylko trochę niższy, lecz spojrzenia obu były bystre.
      – To on teraz zbiegł z Azkabanu – stwierdziła Hermiona, po czym znowu spojrzała na zdjęcie.
      Zauważyła coś, czego nie widać na pierwszy rzut oka. Na szyi Anthona zawieszony był zmieniacz czasu. Widoczny był jedynie jego fragment, jednakowoż nie podlegało dyskusji, że to ten przedmiot.
      – On już wtedy miał zmieniacz czasu!
      – Właśnie, miałam nadzieję, że to zauważysz. – Uśmiechnęła się lekko do Hermiony dyrektorka Hogwartu. – Nie wiadomo, skąd go ma ani od kiedy. Na zdjęciach z poprzednich lat już nie widać go. Może go dobrze schował albo najzwyczajniej w świecie na zdjęciu z siedemdziesiątego siódmego zapomniał go zdjąć. – Na chwilę przerwała, po czym znowu podjęła: – Na pewno w tym roku już go posiada.
      Profesor McGonagall wstała i podeszła do biblioteczki. Szukała chwilę jakiejś książki, ale nie potrafiła jej znaleźć. Przeszukiwała po kolei, lecz to na nic. Dopiero po chwili zdecydowała się na użycie zaklęcia.
      – Accio „Podróże w czasie i kontrola czasoprzestrzeni”.
      W jej ręce wpadła stara księga. Hermiona nie zdziwiła się, iż dyrektorka nie mogła jej znaleźć. Tytuł na grzbiecie już mocno wyblakł i był ledwie widoczny. Gdy Minerwa otworzyła książkę, kartki o mało nie potargały się podczas przewracania stron. W końcu doszła do odpowiedniej. Pokazała Hermionie to, co jest napisane.

Zmieniacz czasu – przedmiot, za pomocą którego można przenieść się w dowolne miejsce w czasie.
Mają bardzo burzliwą naturę, podróże w czasie są bardzo niebezpieczne. Jeden błąd w przeszłości może zmienić przyszłość. Nie należy jej naruszać.
Dzielimy je na dwie kategorie:
– długoczasowe – takie, które przenoszą do kilkudziesięciu, a nawet stu lat w przeszłość;
 – krótkoczasowe – takie, które przenoszą tylko o kilka dni, co najwyżej dwa tygodnie.
Zmieniacze czasu są przechowywane w odpowiednich instytucjach bądź u kompetentnych osób, które przeszły odpowiednie szkolenie.

      Hermiona uważnie przeczytała tekst dwa razy. Nie doczytała się tam niczego niezwykłego, prawie wszystko wiedziała. Dowiedziała się jedynie, że zmieniacze czasu dzielą się na długoczasowe i krótkoczasowe. Na trzecim roku nauki posiadała krótkoczasowy, a profesor McGonagall posiadała długoczasowy.
      – Dobrze, pani profesor, ale dalej nie rozumiem, dlaczego pani wezwała akurat mnie. – Hermiona uniosła lekko ręce.
      – Wpierw chciałam ci wszystko wytłumaczyć. – Spojrzała spod okularów na dziewczynę. – Otóż pisałam w liście o zadaniu. Razem w ministrem ustaliliśmy, że zmieniacz czasu nie może być w rękach Anthona Notta. Potrzebujemy osoby, która przeniesie się w czasie, by ten zmieniacz zabrać.
      – Ale dlaczego nie można go jakoś teraz dopaść? – Hermionę ewidentnie zaskoczyło zadanie, które proponuje jej profesor McGonagall. Przecież złapanie Śmierciożercy nie może być takie trudne.
      – Anthon Nott pozostaje nieuchwytny, gdy posiada zmieniacz czasu. Trzeba załatwić tę sprawę w przeszłości. Na szczęście to nie będzie miało wielkiego wpływu na przyszłość, a jedynie ocali wielu mugolów. Na razie doszło do kilku ataków, gdzie, dzięki Merlinowi, nikt nie został zabity, jednak nie wiadomo, jak potoczą się sprawy w kolejnych dniach, może nawet tygodniach. Potrzebujemy osoby kompetentnej, rozsądnej – mówiła Minerwa, delikatnie gestykulując ręką, w której trzymała pióro. – Zgadzasz się, Hermiono?
      Ta zamyśliła się. Misja, którą proponuje jej dyrektorka, wcale nie jest taka prosta, jak może się wydawać. Z jednej strony coś podpowiadało jej, żeby się tego podjęła, ale rozsądek kazał odmówić. Chrzanię rozsądek!, pomyślała. W głębi duszy czuła, iż da radę temu zadaniu.
      – Zgadzam się, pani profesor.
      Minerwa uśmiechnęła się ciepło do szatynki. Cieszyła się, że Hermiona przyjęła zadanie, które jej zaproponowała. Wiedziała, że panna Granger będzie odpowiednią osobą na to miejsce.
      – Nie ukrywam, że bardzo się z tego powodu cieszę.
      Ta tylko odwzajemniła uśmiech, chociaż bardziej to przypominało grymas. Trochę ją rozbolał brzuch, może to ze stresu. Miała świadomość, iż gdy się przeniesie w czasie, nie ma mowy o jakimkolwiek błędzie.
      – Hermiono, muszę z tobą omówić jeszcze pewne kwestie. Nie mogę cię wysłać bez żadnego przygotowania. – Otworzyła biurko i wyciągnęła pergamin. Za pomocą machnięcia różdżki zaczął pojawiać się na nim tusz. Gdy skończyła, podała zwinięty już w rulonik papier. – Tutaj masz świadectwo ukończenia Beauxbatons, oceny są najwyższe, jakie mogą być. Zatrudnisz się w Hogwarcie jako nauczycielka. Nikt nie może się dowiedzieć, to chyba oczywiste, że jesteś z przyszłości. Na świadectwie masz swoje nowe dane.
      – Dobrze, pani profesor, ale co z moim francuskim? – Hermiona lekko się o to zaniepokoiła. – Uczyłam się go, zanim jeszcze zaczęłam naukę w Hogwarcie.
      – Tyle powinno wystarczyć. Raczej nikt nie będzie się o to pytał. – Podała Hermionie zmieniacz czasu. – Wyruszasz już dzisiaj.
      – Ale…? – Chciała coś powiedzieć, jednakowoż profesor McGonagall jej przerwała.
      – Nie ma żadnego „ale”. To ważna misja. Nie ma czasu do stracenia – dodała.
      – Pani profesor, to może głupie. – Podrapała się po głowie. – Co z moim kotem?
      – Nie martw się, Hagrid się nim zajmie.
      Hermiona martwiła się, jak to wszystko będzie – czy cała ta misja się powiedzie, czy może wszystko pójdzie nie tak. Nie miała praktycznie żadnego planu, jak zdobyć zmieniacz czasu ani pomysłu dostania się na posadę nauczycielki. W głębi duszy żyła nadzieją, że cała ta podróż w czasie zakończy się powodzeniem. Adrenalina coraz bardziej wzrastała.
      – Musisz przekręcić dziewiętnaście razy.
      Hermiona założyła zmieniacz czasu na szyję, po czym wzięła go w dłonie i zaczęła liczyć w myślach. Jeden, dwa, trzy… Doszła do dziewiętnastu.
      Poczuła dziwne zawirowanie w głowie. Ciężko jej było ustać na nogach. Złapała się za głowę w nadziei, iż obędzie się bez omdlenia. Niestety, nie udało się to. Zemdlała.

piątek, 15 czerwca 2018

Labirynt — Pierwszy rozdział

Beta: Sovbedlly

     Nadeszła jesień. Liście zmieniły kolor, sprawiając, że świat nabrał ciepłych barw. Jak przystało na tę porę roku, zaczęły się ulewne deszcze. W Londynie to nic niezwykłego. Ludzie chodzili ubrani w płaszcze przeciwdeszczowe, w rękach nosili parasole. Ci, którzy nie spodziewali się takiej pogody, byli zupełnie mokrzy.
      Hermiona Granger przemierzała ulice Londynu. Pogoda w ogóle nie sprzyjała. Szła pod wiatr, więc deszcz padał prosto na jej twarz. W tamtym momencie żałowała, że nie miała okularów tak jak Harry. Musiała także omijać kałuże, co nie było proste. Nie pomyślała, iż będzie aż taka ulewa, więc założyła adidasy. Gdyby wdepnęła w wodę, już po jej suchych butach. Przeklinała w myślach swoją naiwność, że akurat tego dnia miało świecić słońce. 
      Spieszyła się do domu. Umówiła się z Ginny na spotkanie dotyczące dostania się jej do Harpii z Holyhead. Przyjaciółka Hermiony była wyraźnie podekscytowana tym wielkim w jej życiu wydarzeniem. Nie dziwiła jej się, Ginny zawsze miała smykałkę do gry w Quidditcha. Lubiła to, sprawiało jej wielką radochę. 
      Zręcznie omijała chlapę, jeszcze w żadną nie wdepnęła. Aż tu nagle na kogoś wpadła. W efekcie wpadła prosto w kałużę. Miała mokrą prawą stronę kurtki, spodnie oraz przemoczone buty.
      — O nie — jęknęła i powoli wstała. Dopiero po chwili zauważyła, że jej torebka leżała w wodzie, a do tego jej zawartość się wysypała. Pewnie w pośpiechu jej nie zapięła. — Pięknie. 
      Miała ochotę użyć czarów, ale znajdowała się w mugolskiej części Londynu i nie miało to w żadnym wypadku racji bytu. Pewnie ludzie by to zauważyli, pomimo tego, że wcale nie zwracali na nią uwagi.
      Szybko zebrała wszystkie rzeczy i wrzuciła je do torby. Nie trudziła się nawet, żeby to jakoś starannie ułożyć, bo i tak wszystko było mokre i brudne. Miała nadzieję, iż nie wszystkie rzeczy ucierpiały w zderzeniu z ziemią.
      Dopiero po chwili zauważyła, z kim się zderzyła.
      — Na Merlina, Harry! — Rzuciła się na szyję przyjacielowi.
      On niezdarnie ją uścisnął, po czym odrzekł:
      — Hermiono, mogłabyś mnie puścić, bo…
      Od razu skapnęła się, o co rozchodziło się Harry’emu — nie chciał być mokry, jednak wcześniej nawet o tym nie pomyślała. Po prostu ogarnęła ją euforia z powodu widoku przyjaciela. Nie widziała go od zakończenia Hogwartu, kiedy przyszedł pożegnać się z nią, Ginny i jeszcze innymi. Z Ronem udali się na jakieś szkolenie Aurorów. Dwa lata jednak zrobiły swoje. Tęskniła za Harrym i Ronem. 
      — Przepraszam, Harry, ale dawno się nie widzieliśmy i jakoś o tym nie pomyślałam. 
      — Nic się nie stało — odrzekł Harry. — Masz może chwilkę, żeby porozmawiać?
      — Możemy iść do mojego mieszkania. To niedaleko — dodała, po czym z powrotem rozłożyła parasolkę. 
      — Chodźmy.
      I tak szli ramię w ramię przez niecałe dwie minuty. Mimo to nieźle zmokli. W Londynie tego dnia była wyjątkowo brzydka pogoda, a na dodatek przejeżdżający samochód ochlapał Harry’ego. Jeśli nie złapie ich przeziębienie to prawdziwy cud.
      W końcu doszli do Darmouth Road 13. Hermiona przez chwilę szukała kluczy, aż znalazła je na dnie torebki. 
      Weszli do środka. Na pierwszy rzut oka widać było, że to mieszkanie panny Granger. Zostało urządzone typowo w jej stylu. Dominowały pastelowe odcienie pomarańczowego, żółtego oraz zielonego. Mieszkanie prezentowało się bardzo przytulnie. Hermiona postawiła na meble z jasnego drewna oraz skórzane fotele i kanapę. 
      — Rozgość się — powiedziała do Harry’ego, sama udając się do swojego pokoju, by zmienić ubrania.
      Szybko zrzuciła mokre ciuchy i ubrała suche. Od razu zrobiło jej się cieplej. Następnie udała się do kuchni w celu zrobienia herbaty. Szybko ją przygotowała i wróciła do Harry’ego. Jak widać wysuszył i wyczyścił swoje ubrania za pomocą czarów. Postawiła na stoliku dwa kubki parującego napoju i sama usiadła obok przyjaciela.
      — Dziękuję. — Harry uśmiechnął się serdecznie. — Ale zaraz będę się zbierać. Miałem tylko ci dostarczyć list, ale wypiję też herbatę.
      — Naprawdę? — Uniosła brwi. 
      — Tak, muszę wracać do Ministerstwa — mówił, szukając w kieszeniach kurtki list, który po chwili podał Hermionie.
      Spojrzała tylko przelotnie na adresata listu. Okazało się, że to profesor McGonagall. Mocno ją to zaskoczyło. Nie spodziewała się listu od dyrektorki Hogwartu, na pewno nie teraz. A co jeszcze bardziej ja zdziwiło — nie wysłała tego sową, tylko podała Harry’emu. Postanowiła, że przeczyta go, kiedy będzie sama. Teraz chciała porozmawiać z Harrym. Tak naprawdę wymienili tylko kilka zdań. Niestety, udało im się wymienić tylko kilka zdań na przeróżne tematy. Hermiona opowiedziała trochę o swoim dotychczasowym życiu — postanowiła wieść mugolskie życie i tylko w razie konieczności posługiwać się magią. Za to Harry przez ostatnie dwa lata nie mógł narzekać na brak wrażeń — przez pierwszy rok odbywać szkolenie na Aurora, a podczas drugiego ścigał niedobitki Śmierciożerców.
      W końcu pożegnał się z Hermioną i wyszedł. Było jej trochę przykro, że po jego tak długiej nieobecności prawie w ogóle nie porozmawiali, jednak rozumiała go. Bardzo zaangażował się w karierę aurora.
      Hermiona nie wiedziała, co robić. Na dziś skończyła pracę i miała wolne przez cały weekend. Po chwili stwierdziła, iż popołudnie spędzi na sprzątaniu mieszkania. I wtedy rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.
      Przez spotkanie z Harrym kompletnie zapomniała, że Ginny ma ją odwiedzić, toteż nici z jej sprzątania. Migiem pobiegła do drzwi i otworzyła je przyjaciółce.
      — Cześć, Ginny. — Przytuliła ją na powitanie. 
      Ta oddała uścisk.
       — Hej, hej — mówiła, ściągając kurtkę. — Straszna pogoda! — stwierdziła z niesmakiem. Nienawidziła takiej pogody. Uwielbiała słońce i ciepło, wtedy mogła ćwiczyć grę w Quidditcha, a warunki takie, jak w tej chwili za oknem ani odrobinę nie sprzyjały treningom.
      Już po chwili dziewczyny rozsiadły się kanapie i zajęły rozmową. Hermiona przygotowała Ginny kawę, sama już nie miała na nią ochoty.
      — Opowiadaj. — Odwróciła się w stronę Hermiony. 
      — Co mam opowiadać? — Wzruszyła ramionami była Gryfonka. — Nic specjalnego w moim życiu się nie dzieje. 
      — Na pewno nie? — pytała już trochę ciekawsko Ginny. — A jak z Ronem? Widziałaś się z nim?
      — A więc o to ci chodzi. Trzeba było mówić od razu, a nie żebym się domyślała. — Na te słowa Ginny się zaśmiała. 
      — A niby jesteś mądra…  — Za te słowa panna Weasley dostała kuksańca w bok od Hermiony. — I jak?
      — Nie widziałam się z Ronem od dwóch lat. — Westchnęła. — Dzisiaj widziałam tylko Harry’ego, bo miał mi podać jakiś list i wracać do Ministerstwa. Nie mam żadnych wieści od Rona. Nawet żadnego listu.  Nie wiem, o co chodzi, ale nie mam zamiaru się pierwsza do niego odzywać. — Założyła ręce na piersi. — Pewnie się do mnie zwróci, jak będzie czegoś potrzebować.
      Ginny uważnie słuchała Hermiony. Była święcie przekonana, iż jej brat w jakiś sposób kontaktował się z przyjaciółką, gdy tymczasem nie dawał żadnego znaku życia. Obiecała sobie, że porozmawia z nim, kiedy wróci do domu. Będzie musiał jej się gęsto tłumaczyć. 
      — Wydaje mi się, że nasz związek to była jedna wielka pomyłka.
      — Nie mnie to oceniać. — Ginny wygodniej rozsiadła się na kanapie. — To jest wasza sprawa.
      Później rozmawiały o wszystkim i o niczym. Hermiona trochę poopowiadała o sytuacjach w kawiarni, gdzie pracowała. Na przykład dzisiejszego dnia miała bardzo dużo klientów i po skończonej zmianie była strasznie zmęczona. Ktoś mógłby powiedzieć, że praca kelnerki nie jest trudna, ale to nieprawda. Hermiona musiała się nieźle natrudzić, by wszystko było w porządku. Jak to mówią, ludzie są różni — panna Granger przekonała się o tym nieraz. Nieraz do kawiarni przychodzą miłe i sympatyczne osoby, jednak od czasu do czasu przyjdzie jakiś gbur i wymyśla pracownikom, nie tylko Hermionie, jak to jest źle. Ale dziewczyna się tym nie przejmuje, po prostu robi swoje. 
      Czasami myślała o tym, żeby porzucić tę pracę, bo niejednokrotnie dostawała ofertę z Ministerstwa Magii na dosyć dobrym stanowisku, ale ona uparcie odmawiała. Chciała na swój sposób trochę odciąć się od świata magii i udawało jej się to. Oczywiście czasem zdarzało jej się użyć zaklęć, jednakowoż w większości radziła sobie mugolskimi metodami.
      — Nie rozumiem — powiedziała Ginny, patrząc na przyjaciółkę. 
      — Czego nie rozumiesz? — Hermiona uniosła brwi. 
      — Jak możesz tak funkcjonować. — Zamaszyście uniosła ręce. — Przecież przez tyle lat chodziłaś do Hogwartu. Byłaś najlepszą uczennicą i w ogóle. Nie tęskno ci za tym?
      Hermiona lekko się zamyśliła. Oczywiście, było jej za tym tęskno, ale jakoś sobie z tym radziła. W końcu do jedenastego roku życia nie miała pojęcia o magii i nie miała wtedy problemów z normalnym funkcjonowaniem. 
      — Trochę. — Wzruszyła ramionami. — Nie jest źle. Jakoś sobie z tym radzę.
      — Podziwiam cię za to — powiedziała z uznaniem panna Weasley.
      — Właśnie, zapomniałyśmy o najważniejszym. — Klepnęła się w czoło Hermiona. — Dostałaś się do Harpii z Holyhead. Teraz ty opowiadaj.
      Ginny kompletnie wypadło to z głowy, chociaż przez całe przedpołudnie chodziła rozentuzjazmowana tym, że trafiła do zawodowej drużyny Quidditcha. W głowie układała sobie plan, jak to wszystko po kolei opowiedzieć, bo w domu opowiadała o wszystkim bez ładu i składu. 
      — Rzeczywiście. Dostałam się do Harpii z Holyhead.
      — To już wiem. — Hermiona spojrzała wymownie na Ginny. — A jakieś szczegóły?
      — No tak, jasne. — Pokiwała energicznie głową. — Było bardzo dużo osób na moje miejsce, czyli na ścigającą. Sprawdzali, jakie są nasze umiejętności. W sensie jak idzie nam latanie na miotle, czy potrafimy trafić w obręcze. O, mieliśmy jeszcze pokazać jakieś zwody. Generalnie całe eliminacje do drużyny trwały gdzieś pięć godzin, bo musieli sprawdzić gdzieś koło pięćdziesięciu osób. Ja byłam mniej więcej przy końcu. Wołali nazwiskami, więc sama rozumiesz — mówiła wszystko bardo szybko. Wzięła łyk kawy i kontynuowała: — Na Merlina, jak ja się stresowałam! Na koniec jeszcze były krótkie mecze jeden na jednego. Na szczęście wygrałam wszystkie pięć i przyjęli mnie. I to chyba tyle.
      Hermiona słuchała uważnie, jednak nie była tak podekscytowana jak Ginny. Owszem, cieszyła się szczęściem przyjaciółki, jednak nigdy ona i Quidditch nie nadawali na jednych falach. Po prostu tego nie lubiła. Na miotle latać umiała, jednakowoż nie uważała tego za jakoś bardzo przydatną umiejętność. Hermiona wolała raczej oglądać mecze niż w nich uczestniczyć. 
      — Gratuluję, Ginny. — Zaśmiała się. — To kiedy masz jakieś treningi?
      — Pięć razy w tygodniu. — Westchnęła. 
      — Ile? — Hermiona myślała, że się przesłyszała, więc wolała jeszcze raz zapytać.
      — Pięć.
      Hermiona w życiu nie dałaby rady na tyle treningów. Poddawała się już na pierwszym roku, gdy uczyli się latać na miotłach, a wtedy nie mieli tyle treningów i na pewno nie takich ciężkich. 
      Ginny natomiast szczerze się z tego cieszyła. Uwielbiała Quidditcha i nie wyobrażała sobie bez niego życia. Już gdy była mała, chciała grać z braćmi, aż w końcu oni nauczyli jej latania na miotle, a później zasad tej gry. Wiedziała, że nie będzie łatwo na treningach, lecz zdawała sobie także sprawę z tego, iż to polepszy jej umiejętności. 
      — Jesteś pewna, że dasz radę? — zapytała Hermiona, spoglądając na przyjaciółkę.
      — Raczej tak. — Wzruszyła ramionami. — Teraz już się nie poddam.
      Później rozmawiały o, potocznie mówiąc, pierdołach. Wymieniały się różnymi informacjami, Ginny opowiadała Hermionie, co słychać w świecie magii, natomiast szatynka mówiła, jakie ma teraz obowiązki: musi pracować, dbać o mieszkanie, pomimo, że jest małe. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze rachunki, a połowa jej wypłaty idzie na opłacanie wszystkiego. Na szczęście w pracy dostaje napiwki i często uzbiera z tego jeszcze co najmniej sto funtów. Jej praca ma także swoje plusy.
      Po około dwóch godzinach Ginny stwierdziła, że będzie się zbierać, ponieważ jutro ma trening i chce być wypoczęta. W końcu to jej pierwszy dzień w nowej drużynie, więc nie chciała jej zawieść już na początku. 
      Dziewczyny się pożegnały, gdy była już ósma. Hermiona nie miała już siły na sprzątanie, które sobie zaplanowała, dlatego w końcu wzięła różdżkę i uprzątnęła wszystko za pomocą magii. Sama chciała się trochę odprężyć, więc stwierdziła, że weźmie sobie gorący prysznic. Wyszła spod niego po około dwudziestu minutach, a następnie udała się do swojego pokoju. 
      Na łóżku czekał na nią Krzywołap. Wzięła jakąś książkę i położyła się obok kota. Bardzo lubiła swojego zwierzaka, towarzyszył jej od trzeciego roku w Hogwarcie. 
      Zaczytała się w książce. Uwielbiała czytać, a oddalanie się w odległe światy i problemy sprawiało jej swego rodzaju przyjemność. Tego wieczora postawiła na „Tajemniczy ogród”. Czytała tę książkę dość dawno, jeszcze zanim poszła do Hogwartu. Egzemplarz, który trzymała w dłoniach, miał dla niej szczególne znaczenie, ponieważ dostała go od swojej babci. Niestety, zmarła, gdy Hermiona miała dziesięć lat. „Tajemniczy ogród” przypomina jej zawsze o babci, o szczęśliwych chwilach spędzonych w jej obecności.
      Czytała około godziny. Nagle przypomniało jej się, że zostawiła list w salonie. Szybko się poderwała z łóżka i poszła po niego. Gdy zerwała z siebie kołdrę, wystraszyła Krzywołapa, który w efekcie uciekł pod szafę.
      Z tego, co pamiętała, zostawiła go na szafce w salonie i nie myliła się. Spojrzała jeszcze raz na adresata i było tam wypisane starannym pismem Minerva McGonagall. Otworzyła go ostrożnie tak, by nie potargać listu.

    Droga panno Granger,
     piszę do pani z prośbą o spotkanie w Hogwarcie w moim gabinecie. Hasło brzmi: feniks.
    Spotkanie dotyczy zmieniacza czasu. Wiem, że miała pani do czynienia z jednym z nich i wierzę, że da sobie pani radę z zadaniem, o które panią poproszę. Oczywiście, jeśli się pani zgodzi.
Z poważaniem
Minerva McGonagall

      Hermiona musiała przeczytać list dwukrotnie, by doszedł do niej sens słów napisanych w liście. Wiedziała, że tej nocy nie będzie spać spokojnie. Za bardzo dręczyło ją, w jakiej sprawie wzywa ją profesor McGonagall. Owszem, kiedyś dostała zmieniacz czasu, ale posiadała go tylko niecały rok i to w drobnych sprawach. 
      Wiedziała tylko, iż sprawa musi być poważna, jeśli profesor McGonagall prosi ją o pomoc, a list został przekazany nie przez sowę, ale przez Harry’ego.
Template by Elmo